wtorek, 30 września 2008

Przywileje pracownicze

Szanse na awans ma każdy. Można dostać różnego typu bonusy, czasem podwyżkę (i to nie emeryckie 10zł, tylko konkret), premię, nienormowany czas pracy, lepszy sprzęt czy dobre słowo szefa, które czasem lepiej działa niż dwie stówy. Nie wystarczy jednak siedzieć po 10 godzin w biurze i sortować papiery. Tu liczą się efekty i koncowy rachunek. Jeżeli w godzinę można zarobić sporo dla firmy, tonikt nie każe pozostałe 7 siedzieć bezczynnie przy komputerze. Dobrze byłoby w ciagu tych 7 godzin ubiegać się o kolejny taki rodzynek, ale nikt cudów nie wymaga. Bardzo dobry układ. Dzięki temu, tworzenie stron może sprawiać przyjemność i nie trzeba myśleć o tym, z czego ugotować obiad na dwa dni, bo nie ma kasy na kawałek mięsa. Byłem kiedyś w firmie, w której wysoką produktywność próbowano wymusić, stosując głodowe stawki podstawowe pensji. Byli zawodnicy, którzy nieźle zarabiali, zapieprzając po 12-14 godzin i śrubując normy. Jakość wykonywanych usług była czysto przypadkowa, a nikt nie dbał o utrzymanie klienta, tylko o podpis na fakturze. I do przodu. I więcej. Rotacja wśród pracowników była ogromna. Miesiecznie na dwudziestoosobowy skład, zdarzało się wymienić osiem osób. Czasem brakowało rąk do pracy. Totalny brak koordynacji i niemożność przewidywania wyników na kolejny miesiąc. Ale podobno działało...
Jednak ilość otrzymywanych bonusów jest wprost proporcjonalna do łatowści utraty pracy. Trzeba ją sobie szanować i to - jak się okazuje - na każdym polu. Prywatnym również. Coś za coś.

Brak komentarzy: